piątek, 31 października 2008

joł warszawa

Ludzie z zasady się nie znają. Przeprowadzki zasadniczo determinują zmiany. Zmiany i zasady, generalnie życie. Życie to, po prawdzie, mój ulubiony temat, można o nim różnie, z tramwaju czy z mrówkowca, albo z przymrużeniem oka.

Ludzie z zasady się nie znają, ale czasem można spotkać wyjątki, jak ten koleś po dwudziestce, wysiada z autobusu i oczyszcza organizm z nadmiaru flegmy, a czyni to poprzez chrząknięcie i trafia. Trafia wprost pod nogi tego drugiego, który właśnie go pozdrawia. Najpierw strzel, potem określ cel, oto niezawodny sposób trafiania do celu. I wówczas jest już wszystko w normie i na miejscu, bo cóż że flegma na bucie, skoro tamten pozdrawia i rozpoznaje rysy, czym jest flegma na bucie w obliczu ich znajomości (kurwa, stary), tych godzin spędzonych razem na artykułowaniu, artykułowanie pokonuje flegmę, artykułowanie jest silniejsze od wyplutych wnętrzności. W takiej sytuacji można puścić w niepamięć drobny incydent i rozpocząć wspólne dreptanie i przebieranie nogami traktem chodnika polbrukowego, choć czasami trzeba też przystanąć, zatrzymać się, szczególnie na światłach, a niekiedy w autobusach, w autobusach dobrze zająć przy tym przyległe pozycje, dzięki czemu można przeskoczyć hierarchię ZTM, wówczas wykracza się poza standardową ofertę ZTM, czyli transport śródmiejski w zamian za stosowną opłatę tranzytową, a otrzymuje się całkiem za darmochę prawdziwy bonus, rarytas w postaci walorów towarzyskich. Wszyscy wokół czują się wówczas poranno anonimowi, podczas gdy dwaj interlokutorzy toczą ze sobą niezobowiązujący dyskurs. Zimno dzisiaj, Skandynawia kurwa, a dopiero połowa września, nic mi nie mów, za dwa tygodnie studia, nic mi nie mów, no nie, w październiku zaczyna się zima mojego życia, a ja nawet nie spakowałem podkoszulki.

Wbrew pozorom to całkiem wartościowe, ponieważ reszta pasażerów jedynie ulega transportowi, natomiast dwaj interlokutorzy nie, oni czynią coś ponadto, zwyciężają ZTM wraz z porannym dojazdem i przymusowym korkiem przy wjeździe do centrum. Przede wszystkim mówią, dopiero później jadą, coś przebija się na plan pierwszy poprzez warkot silnika, słowa zagłusza warkot, tak, ale to nie warkot gra tutaj pierwsze skrzypce.

Także joł Warszawa, przyjechałem cię odwiedzić, wszyscy mówili mi, że jesteś brzydka niczym zaschnięta patelnia po jajecznicy, tak ohydna, że jesienią zamiast liści zamiatają ci pety z chodników, ale odkąd jestem tu już pięć dni, stwierdzam, że faktycznie jesteś brzydka, jednak w śliczny sposób, uroczy.

Joł Warszawa, odkąd cię poznałem, zacząłem rozmawiać z miastami, ten Poznań to był jakiś wypłosz w waszej urbanistycznej rodzince, no nie? Ani słowem się nie odezwał, on z marmuru, czy jak? W każdym razie tu nie chodzi o to, że nie jęczał i nie wył do mnie metrem, on po prostu był dmuchaną lalką z sex shopu i plastiku, a z ciebie prawdziwa stara dupa z grubą od makaronu waginą, zarośniętą pizdą, a to w moim przypadku zdecydowany progres. Spod pach śmierdzi ci cukrem pudrem zasmażanym na tłuszczu, a to lepsze od gumy i plastiku, przynajmniej da się zjeść. Ja przedtem w ogóle bym nie pomyślał, że można mówić do miasta, do tej pory zawsze korzystałem z ludzi.

Ale to stan przejściowy, Warszawko, powodowany koniecznością, całkiem jak tego dnia osiem lat temu, gdy po raz pierwszy zalogowałem się do Internetu, wstukałem hasło, kliknąłem połącz, nastąpiło wybieranie numeryczne, a potem nagle cisza, połączenie nawiązane, byłem już w środku, jednak co z tego, skoro w głowie huczała wielka pustka implikowana brakiem jakichkolwiek zainteresowań jedenastolatka, który słyszał co prawda o czymś takim jak wp.pl, o uszy obiło mu się google, ale mózg szumiał brakiem koncepcji, a kursor migotał, niewykorzystany, w wyszukiwarce. Siedziałem wtedy, jedenastoletni, wpatrując się w ekran, modem zżerał impulsy, 3,50 za godzinę, a ja, tabula rasa, nic nie pożerałem, żadnych wątków i punktów zaczepienia, kursor migotał brakiem pomysłów, modem zżerał a ja nic nie pożerałem, może co najwyżej tę czekoladę wcześniej przygotowaną aby celebrować inicjację.

Więc joł Warszawa, mówię do ciebie, bo do kogo, telefon rzuciłem w najgłębsze dna torby, wszystkie numery są nieaktywne, nie kryją się pod nimi żadne interakcje i ciekawe opcje na wieczór, jestem tu sam jeden niczym Armstrong w kosmosie, stoję przed Pałacem Kultury, który jest jak google.com, tutaj zaczyna się wycieczka, stąd wyjeżdżają wszystkie autobusy i tu właśnie spotykam tego kolesia, który odchodzi, ale zostawia po sobie flegmę.